poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Londyn biega! (a ja nie)

Pierwszy tydzień mojego urlopu spędziłam w Londynie. Przeżycie niesamowite, miasto wspaniałe i biegające! 
Każdego dnia szczęka opadała mi coraz niżej, bo w jakim miejscu bym się nie znalazła, zawsze mijał mnie jakiś biegacz. Ba, żeby to jeden! Średnio co pół minuty właził mi taki biegnący w oczy. Widziałam szacowne staruszki truchtające tempem emeryckim, zażywnych młodzianów,  odzianych w elektronikę, albo przeciwnie- prawie nagich. Białe kołnierzyki, wracające z garniturem w plecaku do domu. Młode panny pracujące nad oddechem. Zawsze, wszędzie i o każdej porze. Przy Big Benie. W Belgravii. W City, w Greenwich też :)

Hyde Park to już w ogóle bajka dla biegaczy i w ogóle ludzi uprawiających sport. Tam mijały mnie już całe tabuny truchtaczy. 

Na Tower Bridge też!
Po tym co widziałam, jestem w stanie uwierzyć, że Królowa Elżbieta też biega :)

A ja - cóż, nie biegam. Zastój psychiczny. Ruszam się w innej formie, ćwiczę kiedy tylko mogę, wynajduję inne formy ruchu. W drugim tygodniu urlopu, na wsi, grałam we wszelakie gry podwórkowe z okoliczną dzieciarnią, najczęściej w kosza i siatkówkę, boso na trawie. Przegrywałam i często miałam zakwasy :)

Dlaczego nie biegam? Bo się boję. Psów głównie, podejrzanego towarzystwa, które nie wiedzieć czemu rozlazło się po wszelakich miejscach. Nie wiem kto to, turyści, miejscowi? Przypadkowi ludzie, którzy kręcą się po moich ścieżkach, w grupkach, w samochodach. No i lato, mnóstwo psów wyrzucanych do lasów, to tutaj prawdziwa plaga niestety :(

Mam nadzieję, że niebawem blokada minie i założę moje kochane asicsy. 
A niżej najlepszy obrazek jaki udało mi się uchwycić. Biegacz (prawie rozebrany) pod Pałacem Buckingham :)