niedziela, 19 stycznia 2014

Kettle or not to kettle

Do tej pory aura bardzo sprzyjała bieganiu. A ja owszem biegałam, ale załatwiając różne sprawy, bo trafiła mi się wyjątkowa kumulacja wszystkiego na raz. Powroty do domu po 20.00, gdy trzeba jeszcze wykonać miliard domowych obowiązków (i co z tego, że podzielonych na dwoje) dał mi porządnie w kość. Troszkę potruchtałam, ale nie było to nic szczególnego. Kilka razy zabrałam się z mężem na przebieżkę, kilka razy z mamą, która chodzi ostatnio z kijami.
Teraz zima już daje porządnie o sobie znać. Spadła tona śniegu, chyba zapasy z całej Polski wylądowały u mnie. Na dodatek jest minus dziesięć, co przy bardzo silnym wietrze, stwarza bardzo ciężkie warunki. I ja wiem, że już w taką pogodę nie wyjdę pobiegać. Nie dlatego, że nie chcę, czy nie mogę. Zima to był zawsze ciężki dla mnie czas i fizycznie i psychicznie. Zazwyczaj dopada mnie anemia i ciągle chce mi się spać. Brak słońca wpływa na moje samopoczucie. To wszystko razem sprawia, że wolę się skupić na ćwiczeniach domowych.
A ostatnio bardzo zainteresowały mnie ćwiczenia z kettlebell. Właściwie jestem zdecydowana na kupno, lubię wszelkiego rodzaju ćwiczenia siłowe i lubię różnorodność. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

To miał być wpis o czymś innym. To miał być wpis o pytaniu, które ostatnio telepie mi się po głowie. O tym, czego ja właściwie chcę od biegania. Żebym tylko ja miała czas to wszystko opisać.