poniedziałek, 10 czerwca 2013

Diastasis recti

O rozstępie mięśni brzucha dowiedziałam się z bloga Niebieskoszarej. Nie miałam zielonego pojęcia, że coś takiego istnieje!



Jest to szczelina, przerwa między mięśniami brzucha, jednym słowem dziura. I oczywiście, że to mam. Gdy poczytałam i poszperałam w internecie, wszystkie cząstki układanki złożyły mi się w jedno.
1) Dlaczego podczas ćwiczeń brzucha wygląda mi on podejrzanie,
2) Dlaczego ćwiczenia niewiele mi dają
3) Dlaczego nie mogę nad kształtem brzucha zapanować w żaden sposób.

Cóż, dwie ciąże zrobiły swoje. Wcale ćwiczeń nie zaniedbywałam, ale okazuje się, że proste brzuszki robią więcej złego niż dobrego.

Bardzo przystępnie cały problem wyjaśniony jest na tym forum, jeżeli was ten temat interesuje, poczytajcie, nie ma co kopiować.
Ja, po chwili załamania się, bo cała praca poszła na marne! zaczęłam ćwiczenia, żeby zmniejszyć rozstęp mięśni. Większość dostępnych filmów na YT przeznaczona jest dla kobiet w połogu, bardzo lekkie i powolne ćwiczenia, cóż, robię je dłużej po prostu :) Musiałam zaprzestać ćwiczeń z Chodakowską, za to odkryłam, że jestem w stanie zrobić parę pompek :) Więc i je wytrwale trenuję dalej. Na szczęście u mnie rozstęp nie jest aż tak duży, żebym musiała udawać się po poradę lekarza. Zdaje się, że bardziej drastyczne przypadki leczy się już tylko operacyjnie.

Dlaczego takiej wiedzy nie przekazuje się kobietom? Dlaczego nie rozpowszechnia się w ogóle tej wiedzy, nie przekazuje porad odnośnie ćwiczeń? To straszne, że przez lata prawdopodobnie robiłam sobie niemałą krzywdę, a brak jakichkolwiek informacji na ten temat nie pozwolił mi zadziałać odpowiednio wcześnie.
Teraz już pozostaje mi tylko ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.


wtorek, 4 czerwca 2013

Madzior w Stolicy

Wybrałam się w ostatni łikend do Stolicy, w sprawach zupełnie nie-biegowych. Ale jest jeden powód, dlaczego piszę o tym właśnie tutaj.

Ile w Warszawie jest biegaczy!

Jeździłam, obserwowałam ulice, a serce mi rosło. Już jak wjeżdżałam pierwszego dnia na Most Śląsko-Dąbrowski,  zobaczyłam dwóch truchtaczy. Miły to był widok, mało nie pisnęłam z radości :)
Przez następne dni, natykałam się na truchtaczy co parę minut. Truchtaczy różnych - młodych, starych, zmęczonych i świeżych, drobiących z nóżki na nóżkę i zasuwających jak ta lala. Kobiety i mężczyzn. Z telefonami, zegarkami, w obuwiu profesjonalnymi, a czasem i zwykłym.

To było piękne. To było budujące. Duch w narodzie nie ginie.
W moim miasteczku nie jest to widok częsty, do tego stopnia, że jak się w końcu człowiek na jakiegoś biegnącego natknie, to ma ochotę paść mu w ramiona i zakrzyknąć "bracie!".

Napatrzyłam się i nacieszyłam pod sam korek!

Wczoraj mąż wybrał się przetestować nowe buty, które mu sprezentowałam na urodziny. Pogoda była ładna, wzięłam balast (czytaj: młodsze dziecko) na fotelik rowerowy i wybrałam się razem z nim. Przebyliśmy prawie 10 km, ja głównie z nogami latorośli umieszczonymi na moich plecach, biodrach, czy gdzie się tam dało. Przy czym mąż stwierdził, że od dzisiaj będzie częściej tak biegał, bo świetnie mu nadaję tempo do biegania. Biegł 4,30 min/km i powiem szczerze, że czasem ledwo się za nim wyrabiałam :)

Ale warto było, wokół zieleń, rzeka odbijająca niebo, świerszcze i cisza, absolutna cisza.