Mąż zaparł się (a przyznał się dopiero po imprezie!), że chce przed urodzinami przebiec maraton. I przebiegł. W czasie netto 3.59.36.
Odkąd biega nie minął rok.
Ledwo się z tym pawim ogonem do domu zmieścił :)
Opowiadał, że impreza wspaniała, organizacja super, nie obyło się bez kryzysu przez dokuczającą kostkę. Musiał po prostu usiąść i odsiedzieć jakieś 5 minut i z żalem patrzeć, jak uciekają mu wszyscy ci, których powyprzedzał. Pod koniec osiągnął stan czysto endorfinowy, nie czuł nic, mięśni, bólu kostki, zmęczenia, niczego, ostatnie 200 m przebiegł totalnym sprintem :)
Pozostaję w stanie czystej zazdrości :)
Piękny czas! Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńDzięki w jego imieniu :) Nie ścigał się na tempo, marzył o tym, żeby po prostu przebiec :)
OdpowiedzUsuń