środa, 15 maja 2013

Jak się nie obejrzeć, z tyłu dupa!

Zamiast się cieszyć bieganiem, zwyczajnie zaczynam się męczyć. Wiem, że po dwumiesięcznej przerwie nie wrócę od razu do ostatnich wyników, ale kurta na wacie, męczą mnie pięciominutowe interwały! To mnie niepokoi.
Na dodatek zmagam się z kolkami i codziennie kombinuję z jedzeniem, rozmyślam, co, kiedy, jak, jeść, zjadłam, będę jadła. Bogu dziękować już wysondowałam, że radzę sobie z bieganiem na czczo, aczkolwiek do domu dobiegam już na ssaniu i po omacku, bo mi się robi czarno przed oczami. Wiem także, że po owsiance i to nawet na mleku, nie mam kolek i bieganie idzie dobrze. Służą mi także placki typu amerykańskiego smażone na suchej patelni.
I zmęczenie. Ja bieg zaczynam zmęczona, w trakcie jestem mega zmęczona, a do domu to już wracam zlochana jak dzik po polowaniu. To też mnie niepokoi, bo w tamte wakacje, gdy tylko zaczynałam i bieganie męczyło mnie po stokroć bardziej, to jednak dawałam radę. A teraz po prostu wlokę tyłek z tyłu, nogi z tyłu i na pewno wygląda to tak, jakbym właśnie miała oddać życie w imię wartości najwyższych. 
No dobrze, ale przecież mam się nie poddawać, WIDZĘ, że bieganie mi służy, chociaż powyższy opis może o tym nie świadczy. Wylazłam dziś na moje pole, zmęczyłam pierwszy interwał (drugi będzie lepszy!), ale twardo zacisnęłam zęby i prę dalej przez te trawy. I parłabym tak dalej, jak Titanic przez górę lodową, ale wprost na mojej trasie rozsiadła się wataha zdziczałego psiego towarzystwa. Najspokojniej jak się dało i bez gwałtownych ruchów zarządziłam odwrót, bo już widziałam, że się towarzystwo zaciekawiło i ruszyło w moją stronę. Natrafiłam co prawda kiedyś na bardzo przyjazną psią watahę, która towarzyszyła mi przez cały bieg (i było śmiesznie i fajnie, bo jakbym miała obstawę), ale tutaj ewidentnie widać było brak dobrego wychowania. 
Na szczęście obok jest druga dróżka, przez las. Ledwom się tam zapuściła, patrzę, panowie w furgonetce, upał jak cholera a oni w czarnych, skórzanych kurtkach i ćmią cygarety. Obrazek prawie jak z filmu, zgrzyt zębów, przerwa na marsz właśnie się kończy, więc można się ewakuować  w tempie bardzo przyspieszonym. I w ten sposób zamknęła mi się droga do pobiegnięcia. Bo nie miałam ochoty na truchtanie po asfalcie, na którym akurat przeprowadzany jest remont i wprowadzili ruch wahadłowy. Nie żeby mi on przeszkadzał, ale na pewno przeszkadzał wielu wkurzonym kierowcom stojącym w korku, że nie wspomnę o bardzo zdrowym, spalinowym powietrzu do przerobienia przez płuca podczas wysiłku. Żeby dolecieć do następnego lasku, musiałabym minąć pół miasta i pewnie jakieś 7 km.  
Jak się nie obejrzeć...
I jeszcze GPS w telefonie mi pada!
I nie nazywam się Madzior, jeżeli nie dobrnę w tym roku do tej dychy!

6 komentarzy:

  1. Zrób morfologię. Opis zmęczenia pasuje do moich niskich stanów hemoglobiny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak podejrzewam, tylko tej morfologii nawet nie mam czasu zrobić :| I wolałabym jednak wchłonąć to żelazo naturalnie, niż szprycować się tabletkami, które robią mi w jelitach jesień średniowiecza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przerabiałam podobne tematy, i trafiłam na dobrze przyswajalne żelazo, które nie robiło szału w brzuchu, Biofer (czy jakoś w ten deseń). A co do GPSa w telefonie, to mój też szalał! Może jakaś taka tendencja była chwilowa. W każdym razie wyszło na to że przebiegłam 3km w 6 min...:]
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za informację :) Muszę zrobić tę morfologię, bo jest coraz gorzej. Mnie kiedyś gps policzył 1 km w 6 sekund :D

      Usuń
    2. kurcze lepsze jesteśmy zatem od Kenijczyków. Ale myślę, że z pracy nie ma co na razie rezygnować, na rzecz zarabiania na życie bieganiem:) Bo GPS wrócił jakby do normy.

      Usuń
    3. Nie no, dajmy też innym pobiegać :) U mnie to chyba kwestia telefonu, bo czy bezchmurne niebo, czy deszcz, to nie łapie mi tak samo. W sumie gps nie jest jeszcze dla mnie taki ważny, w ostateczności mogę sobie rozrysować na mapie.

      Usuń