czwartek, 10 stycznia 2013

Okiełznać zimę. Tak troszkę.

Bo wiadomo, że pogody okiełznać się nie da. I chociaż nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani biegacze, należy w tym wszystkim zachować rozsądek.
To moja pierwsza zima z bieganiem, więc na pewno nie będę się napinać, by wyjść w lodowe opady i wiatr, który mnie zdmuchnie przy najbliższej okazji. Zimę mogę kiełznać powoli i po trochu, na wszelki hardcore jeszcze przyjdzie czas.
Co prawda końcówka planu Skarżyńskiego niesamowicie mi się rozlazła, ale założyłam sobie bezwzględne minimum, że jeżeli trafi mi się dłuższa przerwa (a ostatnio trafiają się ciągle), to idę przebiec minimum 3 km ciurkiem. 
I tak jestem z siebie niesamowicie dumna, że pokonałam psychikę i wewnętrznego bardzo ciepłolubnego zwierza. Właściwie codziennie pogoda na zewnątrz zniechęca do wszelkiego ruchu. Jest zimno, ciemno i ... zimno. Po pracy jestem zmęczona. Ale moim zwycięstwem jest to, że podchodzę do tej niechęci zupełnie beznamiętnie. Nie słyszę jej, nie dopuszczam, żeby wylazła na wierzch. Jeżeli nie wieje za mocno, nie pada za mocno i nie ma śniegu po kolana, to po prostu idę.
Pokonać psychikę pomogły mi trzy rzeczy: dobry ubiór, dobra rozgrzewka, coś dobrego do słuchania.

Latem i jesienią zastanawiałam się, jak dam radę biegać zimą. Wiedziałam, że dobry ubiór to prawie połowa sukcesu. Ale przecież można się całkowicie zagubić w gąszczu ubrań, butów i rad doświadczonych biegaczy. Tymczasem mijała jesień. A mój ubraniowy zestaw zimowy zaczynał nabierać kształtów.

Najpierw kupiłam koszulkę termoaktywną Pro Zero Crew Crafta. 
(zdjęcie Sklep NBR)

Było to bodaj we wrześniu, a że byłam wtedy jeszcze na etapie: kurczę, jest 13 stopni, przecież to środek zimy, jak ja wylezę na zewnątrz?! to dosyć szybko zaczęłam ją nosić. Nigdy mnie zawiodła, nawet w takich temperaturach (nie oszukujmy się, jest przeznaczona na czas znacznie chłodniejszy :)). Ba, dokładałam jeszcze na wierzch bluzę od dresu i mimo to, nadal czułam się komfortowo. 

Później przywędrowały do mnie spodnie Imotion Ruffle Pants Newline, do których przekonywałam się dość długo. 
(zdjęcie: Sklep NBR)

Nie są stworzone do mojej figury, robią z siebie jakieś takie pantalony, ni to czort, ni wydra. Ale polubiłam je za lekkość i wygodę, sprawdzają się też w drobnym deszczu. Dobre są właściwie na każdą pogodę, nigdy się w nich nie spiekłam, raz tylko mnie porządnie przewiało, ale to z mojej winy, bo ubrałam się nieadekwatnie do pogody. W sumie fajne gatki, wszechstronne i uniwersalne. Gdyby jeszcze nie robiły mi z ud wyplecionej chały, to już w ogóle byłoby super.

Im bardziej chłodno się robiło, tym więcej warstw na siebie dokładałam, póki co były to ciuchy wyszperane w szafie, poza Craftem i spodniami, jakieś rajstopy 40 den (świetnie izolują, nawet zimą!), bluza dresowa z ciepłym meszkiem, najzwyklejsza chustka na szyję. I dawałam radę.

Tymczasem w kąciku, przez parę długich tygodni budował się zestaw specjalny KFC na zimę. Wkrótce dołączyła do mnie czapka Beri,

 buff w czaszki,

 drugi buff z polarem, 

kurtka Newline Warm Up Jkt (kolega stwierdził, że świecę w niej jak ludzik z Tronu i w sumie ma trochę racji :) )

 i pancerne gacie

(wszystkie zdjęcia, poza Polar Buff, ze strony Sklepu NBR)

 czyli Pro Zero Underpants Crafta. 

A buty? Jeżeli nie biega się po górach, w kopnym śniegu, bez ścieżek, to właściwie innych butów na zimę nie potrzeba.
A czas był najwyższy, bo po którymś wyjściu czułam nieprzyjemne zimno na plecach - Craft odprowadził elegancko pot na zewnątrz, ale bawełniana, gruba bluza oczywiście go zatrzymała. Zimą nie ma miejsca na bawełnę, przetestowałam na sobie.

Ten zestaw dawał radę do pierwszych mocnych spadków temperatur. Wtedy, któregoś dnia zmarzłam podczas biegu. I już, już zaczynałam panikować (znowu muszę coś kupić??????), gdy napotoczył mi się w domu zapomniany cienki polarek, w sam raz pod kurtkę. Później znalazłam legginsy 100% poliester, nie przepuszczają powietrza, no nie ma bata. Dla takiego krótkodystansowca w zupełności wystarcza.

Resztę załatwiła porządna rozgrzewka i dobry temat do słuchania w uszy. Tak okiełznałam swoją pierwszą biegową zimę.

Szkoda mi trochę, że przestałam biegać regularnie. Jednak muszę myśleć rozsądnie, pracuję, mam rodzinę, nie mogę być chora. Gdy mocno wieje, pada, przy najszczerszych chęciach zmierzenia się z takimi warunkami, jednak zostaję w domu. Ale żeby nie siedzieć tak zupełnie bezczynnie, wymyśliłam sobie ćwiczenia na miejscu. Płyta, którą dostałam od koleżanki zwaliła mnie z nóg, dłużej dochodziłam do siebie, niż po 4,5 km, które kiedyś udało mi się przebiec :)

Więc myślę, że ta zima nie wypada tak najgorzej, jak na nowicjusza :)

A ostatnie czasopismo Bieganie zaliczyło moją kurtkę Newline do gadżetów lansiarskich. Pffff, biegałam w niej, zanim to był lans :P

7 komentarzy:

  1. Bardzo fajny i przydatny wpis. Mnie pogoda powstrzymała dopiero dzisiaj - mokro i przede wszystkim ślisko. Jeśli można, staram się biegać, choć czasami też to zimno i ciemno doskwiera. No i - odpukać - odkąd zacząłem biegać, jeszcze nic mi nie dolega. W poprzednich latach przeziębienia i katar były normą, a teraz nic :) Bieganie hartuje! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, po pierwszych spadkach odporności jesienią, gdy trochę mnie łamało, teraz jakoś nie choruje. Gdy podczas biegu czuję za ostre powietrze, zakładam buff pod same oczy. Komfort biegu jest mniejszy, ale da się wytrzymać :)

      Usuń
  2. To teraz poprosimy zdjęcie samego Madziora ubranego w to wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Dzidu, przecież wiesz jak wyglądam :))) mam sobie trzasnać słit focie? :)

      Usuń
    2. No w TAKIM stroju... :)

      Usuń
    3. W pamiętnym zdjęciu z biegu sylwestrowego uwieczniony był komplet :)

      Usuń