Już kiedyś pisałam, że chodzi za mną pomysł na trochę inne śniadania, niż standardowa buła z wędliną. Raz, że nigdy specjalnie się po tym dobrze nie czułam, dwa, dlaczego nie spróbować czegoś innego?
Swego czasu wpadł mi przeglądarkę tekst o różnorakich mlekach roślinnych: ryżowych, sojowych, owsianych. Jako, że mój organizm nie toleruje mleka, a i z jego przetworami ledwo sobie daje radę, pomyślałam sobie, że to może być fajny zamiennik. Zwłaszcza, że np. takie mleko migdałowe ma o wiele więcej wapnia niż krowie. A gdyby tak dodać do tego owoce? Byłby świetny koktajl na śniadanie.
Akurat jestem na urlopie, więc mogłam poświęcić poranek na przygotowanie sobie takiego śniadania. Wybór padł na mleko migdałowe, bo jakoś mi się dobrze kojarzyło. I tak smacznie. Kupiłam migdały, zalałam wrzątkiem i obrałam z łupinek. Zostawiłam do namoczenia na noc.
I teraz informacje w sieci się rozjeżdżają, część miksuje migdały z wodą, w której się moczyły, część płucze i miksuje ze świeżą. Zdaje się, że zależność jest wtedy, gdy moczymy migdały w łupinach, wtedy trzeba je wypłukać. Ale nie byłam do końca pewna, więc zmiksowałam migdały ze świeżą wodą, przegotowaną i wystudzoną. Proporcje: 1 szklanka migdałów na 4 szklanki wody. Ale można sobie zrobić mleko treściwsze z mniejszą ilością wody. Ja dodałam dwie szklanki wody. Najpierw jedną, żeby się dobrze ziarna zmieliły i dopiero dodałam drugą szklankę.
Wszystko to należy przecedzić przez gazę lub tetrę i włala, mleko gotowe. Można je przechowywać do 36 godzin w lodówce. Produktem ubocznym jest masa migdałowa, można ją wykorzystać do ciasta, posypania czegoś, można też zrobić z niej masło, tylko, że to już wymaga długiego miksowania. Można także zrobić smarowidło, z dodatkiem jakiegoś dobrego oleju i przypraw. Można też pójść dalej i zrobić z tego serek, ale jak dla mnie to już wyższa szkoła jazdy, bo szczepi się to to kulturami bakterii. To może ja już dziękuję. Masa stoi sobie w szklance i podjadam ją od czasu do czasu.
Samo mleko w smaku, jak mleko :) Zapach ma lekko orzechowy. Dodałam do szklanki dwa banany i zmiksowałam. Wyszła przeogromna pyszność! Jedna szklanka zatankowała mnie po sam korek. W ogóle nie odczuwałam głodu przez parę ładnych godzin. A i oczywiście poszłam po tym pobiegać. Kolek i opadów z sił nie zarejestrowałam. Natomiast pokonał mnie śnieg! Mimo zachmurzenia oślepiał mnie strasznie, po 5 minutach ocierałam łzy. Na dodatek, podczas mojego wyjścia, opady przybrały na sile, więc już podwójnie nic nie widziałam. A pod nogami miałam świeży, zbity ale nie ubity śnieg. Do kroćset! Nie dałam temu wszystkiemu rady.
Jeszcze jedna dobra rzecz, to taka, że po tym koktajlu nie byłam zmulona i mogłam się obyć bez porannej kawy.
Dziś wypiłam drugą szklankę mleka na śniadanie i było po mleku. Można robić od nowa :)
A leniwi moga sobie te roślinne mleka nabyć w proszku ;) Szczerze odradzam mleko ryżowe w kartoniku, niejadalne, obrzydliwie słodka woda z posmakiem kredy (to pewnie mapń;) )
OdpowiedzUsuńO, nie słyszałam o tych w proszku :) a o ryzowym z kartonu to już gdzieś kiedyś czytałam że fuj.
OdpowiedzUsuń