Informacji na temat biegania jest w sieci od groma. Co z tego, gdy człowiek gubi się w gąszczu wykluczających się często porad i zwyczajnie głupieje i szybko się zniechęca. Do biegania zbierałam się bardzo długo, kilka lat. Biegał mąż i znowu ta zazdrość, dlaczego on może, a ja nie??? Czy naprawdę muszę być taka cienka?
Przeglądając zakładki w przeglądarce natknęłam się na trening biegowy dla początkujących, podobno lekki, podobno świetny. Tak, tylko że od razu zakładał 3 minuty biegu! Ja i 3 minuty biegu, wolne żarty. Ale tak od kliknięcia do kliknięcia i trafiłam na świetną stronę Pana Jerzego Skarżyńskiego, maratończyka i tam właśnie znalazłam "plan dla szczawików", jak go sobie uprzejmie nazywam. Ten plan od lipca wprowadza mnie w bieganie.
Jeżeli przyjrzycie się zalinkowanej stronie, zobaczycie, że pod koniec jest tabela z planem, biegam właśnie według niego. Przeczytajcie koniecznie też sam wpis, zarazi was optymizmem, gwarantuję! :)
Od początku założyłam, że bieganie ma być dla mnie przyjemnością i zabawą. Żadnej napinki, żadnego chlastania się po żyłach, chcę to idę, nie chcę, nie idę. Powoli, spokojnie, własnym tempem, bez norm, bez szaleństw. Wszystko, żeby to było maksymalnie dla mnie dobre.
Miałam już plan, teraz zostało go tylko zrealizować. Niczego sobie nie zakładałam, ot, poszłam się przejść tym żwawym marszem przez dwadzieścia minut, żeby zobaczyć, czy w ogóle dam temu radę. Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, kiedyś co prawda prygałam po górach, ale to było dawno i nieprawda. Poszłam, żeby się przekonać, co mój organizm na to. Nie miałam żadnych butów, ubioru, nic. I już.
Wróciłam szczęśliwa, bo te dwadzieścia minut, to był dla mnie zupełny pikuś! Pomyślałam sobie wtedy, o matko, dam radę, będę biegać, będę! Ba, gotowa byłam już na drugi dzień lecieć po raz drugi, a później od razu najlepiej przejść do truchtania, ale czad. Jest to pułapka i dobrze, że mnie Pan Skarżyński przed tym ostrzegł. Trzeba ostudzić entuzjazm. Lepiej zacząć z dolnego pułapu, z zapasem możliwości, wtedy człowiek czerpię radość z wysiłku, bo widzi, że wszystko się udaje. Gdybym po pierwszym tygodniu zaczęła biegać, raz, że zrobiłabym sobie ogromną krzywdę fizycznie, bo organizm do biegania w ogóle nie był przyzwyczajony, dwa, nie wytrzymałabym psychicznie, bo z formą byłam na bakier i na pewno bieganie by się nie udało. Byłabym zła, i to byłby koniec przygody z bieganiem.
Dlatego zaczęłam powoli. Cierpliwie. Marsz, dzień przerwy, marsz, dzień przerwy. Pierwszy dzień był radością, ho ho, puszyłam się, dam radę, dam! Po drugim dniu marszu miałam tak potworne zakwasy, że ledwo dałam radę się ruszyć :) Ale dzień przerwy pomógł mi odpocząć na tyle (a poza tym lipiec, środek lata, piękna pogoda, aż żal nie zrobić wypadu do lasu!), że poszłam i trzeci raz i następny.
W trampkach.
To był dobry czas, na poszukanie odpowiedniego obuwia.
Wpadłam z rewizytą i cóż widzę? Rozkręciłaś nowy blog na okoliczność biegania :) Super! Będę dopingować i śledzić postępy :) może zarejestrujesz się na Dailymile to trochę się pościgamy i zmotywujemy wzajemnie?
OdpowiedzUsuńDzięki, naprawdę mi miło! Ja korzystam z endomondo już dłuższy czas i nie chciałabym rezygnować. Jak działa dailymile? Też na telefonie?
OdpowiedzUsuńNie,nic do niego nie potrzeba tylko zegarek, żeby zmierzyć czas biegu. Zalogować się możesz przez Fb jeśli masz już tam konto. Na Dailymile nanosisz trasę na mapie i wpisujesz czas biegu. Reszta robi się sama :)Można sobie dać widgeta na boczną szpaltę bloga. Trochę o Dailymile napisałam tutaj: http://3chani.blox.pl/2012/07/Dailymile-i-bieg-dookola-swiata.html
OdpowiedzUsuńJuż zaglądam i patrzę co to jest :)
OdpowiedzUsuń